Czy potrafimy obiektywnie ocenić demokratyczne i gospodarcze przemiany w Polsce.
W 1989 roku rozpoczął się proces transformacji politycznej i gospodarczej, którego celem było przywrócenie demokracji, wprowadzenie gospodarki rynkowej oraz zapewnienie poprawy zamożności obywateli. Po ponad trzydziestu latach od tamtego czasu pojawia się coraz więcej publikacji , w których oceny negatywne nie tylko dominują, ale że właściwie już wtedy należało zrezygnować z demokracji liberalnej na rzecz innych – alternatywnych systemów, tyle że nikt nie jest w stanie doprecyzować – jakich? Czy takie tendencje interpretacyjne są uprawnione i obiektywne?
Ekonomiści i politycy podkreślają rolę wielu przywódców, w tym szczególnie Gorbaczowa, którego zasługą dla Polski było stwierdzenie, że „nie będzie interweniował, więc Polacy mogą podejmować decyzje bez groźby wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego”. No i się zaczęło – nastąpiły przemiany, które objęły wszystkie sfery życia, pojawił się też postulat wejścia do NATO oraz UE. Wybuchła wolność, a po krótkim okresie stagnacji zaczął przyrastać PKB, poprawiał się standard życia ludności, choć nie zabrakło też negatywnych konsekwencji owych przemian, których z upływem czasu dziwnie przybywa. Można rzec więcej – reformy te są kwestionowane niemal całkowicie, a wraz z nimi podstawy funkcjonowania wolności gospodarczej i liberalnej demokracji, którą dziś konsekwentnie przekształcamy w autokrację. Dobrze, że naukowcy z Zachodu proces ten oceniają w miarę obiektywnie i podkreślają, że generalnie rzecz ujmując, przemiany w krajach postkomunistycznych można uznać za pozytywne.
Początek rozpadu starych systemów w 1989 roku określa się w świecie „Jesienią ludów” albo „Jesienią narodów”. Nawiązuje się przy tym głównie do upadku muru berlińskiego i aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji. Nie wspomina się już o kluczowej, z naszego punktu widzenia roli Solidarności, choć wcześniej było inaczej. Powód jest prosty – od sześciu lat przestaliśmy być solidarni z kimkolwiek, nie mamy dobrych relacji z rozwiniętymi krajami Zachodu, o Wschodzie nawet nie wspominając. Sami zdeprecjonowaliśmy, a w zasadzie zniszczyliśmy uznawany na całym świecie postać – symbol demokratycznych reform – Lecha Wałęsę. Skoro przestaliśmy go szanować sami, świat znalazł inne symbole obalenia komunizmu. Przez niemal trzy dekady byliśmy przykładem, a nawet wzorem sukcesu gospodarczego i społecznego. Z dumą można było przyznać, że „jestem Polakiem” i że „Polska brzmi dumnie”. W 2016 roku to się skończyło, Polacy znów są postrzegani jako ubodzy krewni, a cały kraj jako niestabilny, nieprzewidywalny i roszczeniowy – wszyscy są nam coś winni, łącznie z wdzięcznością za nasze „bohaterstwo” i „zasługi historyczne”. Znowu dumni możemy być jedynie wśród swoich- tzw. turbopatriotów. Sukcesy, które udało się nam wspólnie osiągnąć, powoli acz konsekwentnie, są wymazywane – kończą się. Konia z rzędem temu, kto zainteresowanym spoza Polski byłby w stanie wytłumaczyć, co się stało z polską Solidarnością, także tą pisaną małą literą i na czym ona dziś polega.
Polskie przemiany trwały 25 lat, w ciągu których udało się Polsce zrobić (wówczas) więcej niż innym krajom regionu. Tyle, że dziś po sześciu latach zmian, zwanych tym razem „dobrymi”, potwierdzić tego się nie da. Prześcignęły nas kraje bałtyckie, Czechy, Słowacja a nawet Rumunia (?). Początek przemian nie był obiecujący, ale już w 1992 roku zachodni analitycy, także w USA, dostrzegli pozytywne efekty polskich reform. Będąc w owym czasie na studiach w USA, miałem okazję uczestniczyć w debatach na temat perspektyw owych reform, a głównym pytaniem, jakie stawiali ekonomiści było: który model przemian – polski czy chiński, okaże się skuteczniejszy. Dostrzegano różnice i podkreślano, że demokratyczna droga wiąże się z koniecznością długich debat i wypracowania zgody społecznej, podczas gdy pomijając demokratyczne procedury można wiele zmienić od zaraz. W demokracji reformatorzy musieli się liczyć z niezadowoleniem społecznym, populistami a także ciągle liczną opinią pogrobowców starego systemu. Nie da się ukryć, że demokracja i wolność to także odpowiedzialność, konieczność prowadzenia nudnych debat i podejmowania decyzji w obliczu ograniczonych możliwości i ryzyka. Tak właśnie ekonomiści amerykańscy definiują w skrócie pojęcie ekonomii.
Warto zwrócić uwagę, że w USA ceniona jest koncepcja ekonomii Oskara Lange, polskiego ekonomisty, profesora Chicago University. Choć Lange był socjalistą i pracował nad ekonomią socjalizmu, to jego udział w opracowaniu metod optymalizacji alokacji zasobów w gospodarce z państwową własnością środków produkcji, z uwzględnieniem rachunku ekonomicznego oraz teorii równowagi ogólnej, zasługuje nadal na uznanie. Krytykował podstawy kapitalizmu, ale też nie utożsamiał się z realnym socjalizmem państwowym, który uważał za formę kapitalizmu korporacyjnego. Akceptując idee Keynesa, poddał je analizie, uzupełniając o teorię równowagi ogólnej. Wniósł znaczący wkład w rozwój ekonomii, więc dzisiejszym zwolennikom powszechnego interwencjonizmu państwowego, poleciłbym poczytać dzieła Oskara Lange, w szczególności te dotyczące równowagi ekonomicznej. Może uwzględniwszy pojęcia optymalizacji, równowagi, optymalizacji itp. ekonomiczne epitety, obecnie rządzący dostrzegliby konieczność rewizji większości swoich strategicznych planów opartych o gigantyczne inwestycje państwowe. A jeśli czytanie Oskara Lange okazałoby się trudne do zniesienia (bo socjalista!), to może pomocne okazałyby się poglądy Paula Samuelsona – także potomka polskich Żydów, laureata Nagrody Nobla, twórcy pojęcia ekonomia dobrobytu, autora teorii finansów publicznych i optymalizacji alokacji zasobów, programowania liniowego, teorii wzrostu cen, dochodu, systemu podatkowego, teoria pieniądza, cyklów koniunkturalnych a także handlu międzynarodowego. Był też doradcą ekonomicznym Kennedy’ego i Johnsona oraz wielu instytucji międzynarodowych . Jego książki są dostępne w Polsce, a z racji tej, że napisane prostym językiem, warte polecenia wszystkim miłościwie nam panującym i zarządzającym – nie tylko gospodarką.
Autorzy polskich przemian rozpoczętych w 1989 roku lekcje ekonomii zapewne przerobili, albo przynajmniej słuchali doradców, którzy o ekonomii mieli pojęcie. Popełnili przy tym wiele błędów, które wytykane są im do dziś. Ale podobnego stwierdzenia nie da się odnieść do autorów „dobrej zmiany” i wszystkich kierujących obecnie centralnymi instytucjami państwowymi. Dziś nie można mówić o błędach, bowiem trudno doszukać się choćby jednej decyzji, która poprzedzona byłaby racjonalną analizą, o której wspominał Oskar Lange, albo uwzględniała założenia, o których pisał ów drugi Żyd – Samuelson. Chyba nikt dziś nie bierze pod uwagę, że wszystkie podejmowane w imieniu państwa decyzje wymagają analizy, która musi uwzględniać rachunek ekonomiczny, czyli ograniczone możliwości i ryzyko z takimi decyzjami związane, a w uproszczeniu – kto pokryje wydatki oraz komu i czemu mają owe przedsięwzięcia posłużyć.
Oceniając rezultaty polskich reform należy podkreślić, że i tak mieliśmy szczęście, bo trwały one aż 25 lat. Na początku lat 90-tych wszystkie kraje Europy Wschodniej poszły podobną drogą, również Białoruś. Ten sympatyczny kraj został jako pierwszy zawrócony z drogi reform po wyborach prezydenckich, które w 1994 roku wygrał A. Łukaszenka. Niezwykle ciekawa jest polityczna droga tego „reformatora”, który młodą demokrację przekształcał stopniowo w jednoosobową dyktaturę. Jest to pouczający przykład, bowiem poczynania aktualnie rządzących Polską, niewiele odbiegają od tych, które podejmował ów batiuszka, więc nazwanie go „ciepłym człowiekiem” nie było chyba przypadkiem. A jedyna różnica pomiędzy tymi bliźniaczo podobnymi krajami/ narodami jest taka, że to co Białorusi przytrafiło się już w 1994 roku, w Polsce doświadczyliśmy dopiero w roku 2016, pomijając lata 2005-2007, kiedy to władza nie dość naonczas okrzepła.
Najbardziej znamiennym przykładem jest Rosja, która za czasów Jelcyna rozpoczęła ogromny proces reform gospodarczych i społecznych, jednak po kilku latach jego rządów znaleźli się następcy, którzy dostrzegli w „demokratycznym bałaganie” swoją szansę. Osobiście nie mam wątpliwości, że gdyby ów rzekomy bałagan potrwał dłużej, Rosja byłaby dziś krajem i wolnorynkowym i demokratycznym. Każdy z nas pamięta o milionach Rosjan przywożących do Polski wszystko, czym dało się handlować, a stadion X-lecia wypełniony był głównie Rosjanami i ich towarami. W Polsce reformy skończyły się w 2016 roku, natomiast w Rosji już w końcu lat 90-tych, gdy władzę przejął Putin. Onże to ukazał narodowi, że Jelcyn i jego demokracja to samo zło, a wspaniałe lata Rosji to czasy Breżniewa. Proces ten miałem okazję obserwować pracując niemal dwa lata na Syberii. Był to okres tzw. interregnum Putina (2009-2010), kiedy to gotowił podwaliny pod swoje dożywotnie władanie. Można było wtedy dostrzec (jeszcze) zalążki demokracji i wolnego rynku, czyli pozostałości „bałaganu” po Jelcynie, ale większość ludzi reagowała na te pojęcia z pogardą. Nikt nie mówił o otwieraniu prywatnych biznesów, bowiem od zarania osobnik o tym myślący stawał się podejrzany. Bez błogosławieństwa lokalnego gubernatora – putinowskiego nominata, jakiekolwiek prowadzenie biznesu było, i chyba nadal jest, niemożliwe. A swoją drogą ciekawe, że wykreowany przez putinowskich akolitów obraz Jelcyna i jego „ demokratycznego bałaganu” w Rosji, pokutuje nadal powszechnie. Przecież w latach 90-tych w Polsce było niemal identycznie, z tą różnicą, że dalszych przemian w Polsce nikomu nie udało się zawrócić, choć chętnych nie brakowało.
Irytują głoszone poglądy o rzekomej wyższości Polaków nad Białorusinami czy Rosjanami. W rzeczywistości mentalność tych słowiańskich narodów jest podobna. Do dziś pamiętam wywiady ze Stanisławem Szuszkiewiczem – byłym prezydentem i jego planach wprowadzenia Białorusi do wspólnot europejskich. Nie mam wątpliwości, że gdyby w Polsce – w połowie lat 90-tych pojawił się wódz pokroju białoruskiego batiuszki, dziś bylibyśmy na podobnym etapie rozwoju, co ów nieszczęsny – niezwykle przyjazny nam naród.
Wracając do polskich przemian i popełnionych błędów, przyznajmy – było ich sporo, choć przedstawiając je z dzisiejszej perspektywy – zacieramy obraz ówczesnej rzeczywistości. Chyba nikt nie może zarzucić Balcerowiczowi braku ekonomicznych kompetencji i prawnych podstaw w przygotowanym przez niego Planie – wtedy innej drogi nikt nie opracował ani nie przewidywał. Wiadomo, że podjęto się zadania karkołomnego, a uwagi należałoby kierować do sposobu jego realizacji, bowiem nie uwzględniono w nim wielu aspektów socjalnych, mentalnych i historycznych społeczeństwa, co wywoływało uzasadnione niepokoje. To m.in. dlatego ekonomiści amerykańscy, dostrzegając brak utrwalonych demokratycznych standardów, zauważyli, że chiński model przemian, w którym procedury demokratyczne pomijano, ma szanse osiągnąć sukcesy szybciej. W bieżących dyskusjach często podkreśla się brak poszanowania praw pracowniczych, ale dla równowagi dodajmy – w Rosji, a także na Białorusi – pracownicy do dziś nie mają żadnych praw, w rozumieniu takim, w jakim są one ukształtowane w demokratycznych krajach Zachodu. Prawdą jest, że nie stanowiły one priorytetu Planu Balcerowicza, ale nie były też celowo łamane, lecz uwzględniając ekonomiczne i społeczne ograniczenia, o których pisali Oskar Lange, czy Paul Samuelson, czy dało się zrobić więcej?
Jednak najwięcej emocji do dziś wzbudza sposób prywatyzacji majątku państwowego oraz likwidacja państwowych gospodarstw rolnych (pgr-ów). Proces ten można przedstawić na przykładzie jednego z wielkich kombinatów rolnych (Powiśle Czernin, koło Sztumu) , funkcjonującego do początku lat 90-tych. W skład owego kombinatu wchodziło 26 gospodarstw, o powierzchni od 400 do 1,5 tys ha każdy – razem ponad 20 tys. ha. Każde z nich miało własną dyrekcję, ale zarządzała nimi ta z Kombinatu, a ona z kolei otrzymywała wskazówki od władz centralnych. Miało to postać kapitalizmu państwowego, bowiem całe państwo funkcjonowało jak wielka korporacja, wyznaczająca podległym strukturom cele do realizacji. Z chwilą jej upadku, zawalił się system zarządzania produkcją – partię rządzącą rozwiązano, nikt nie zwoływał zebrań, nie wyznaczał zadań, więc nastąpiła całkowita swoboda decyzyjna, a w zasadzie brak jakichkolwiek decyzji. Rezultat zmian ustrojowych owego Kombinatu jest taki, że z owych 26 pgr-ów – osiem z nich funkcjonuje do dziś jako spółki kapitałowe, przodujące we wszystkich wskaźnikach produkcyjnych dotyczących jakości i wydajności, a pozostałe 18 przestały istnieć i ślad po nich zaginął. Ciekawostką jest natomiast to, że te, które istnieją do dziś, radziły sobie dobrze również w czasach państwowej korporacji, przetrwały trudny okres przemian, a dziś stanowią wzór dla innych producentów rolnych.
Cóż zatem stoi za sukcesem tych przedsiębiorstw? Okazuje się, że nie przeszkodził im Plan Balcerowicza, nie skorzystano z populistycznego wówczas modelu wyprzedaży wszystkiego co się da i postępowano tak, aby je utrzymać i zachować miejsca pracy. Czy taki scenariusz był możliwy w przypadku innych prywatyzowanych podmiotów? Oczywiście tak, ale niestety zabrakło ludzi, którzy takim procesami mogliby pokierować. Wspomnianymi uprzednio gospodarstwami kierowali wykształceni i światli managerowie, którzy odbyli praktyki/ staże na Zachodzie, zatem umiejący podejmować decyzje w obliczu ograniczonych możliwości i ryzyka, ale przede wszystkim kierujący się odpowiedzialnością za pracowników i ich rodziny. Żaden z owych ośmiu pgr-ów nie zwolnił choćby jednego pracownika, a wszyscy aktualnie tam pracujący są dumni z osiągnięć zakładu, będąc często ich współwłaścicielami. Aby sprostować powszechną opinię o przymusowej likwidacji państwowych przedsiębiorstw, podkreślmy – ani Balcerowicz, ani nikt inny nie likwidował odgórnie jakichkolwiek pgr-ów czy innych państwowych molochów. Zabrakło politycznych wskazówek, ale też światłych i samodzielnych managerów, którzy wystawieni na trudne i poddane konkurencji działanie rynku, byliby w stanie poradzić z nowymi i nieznanymi wcześniej wyzwaniami.
Niestety, wykształconych i doświadczonych managerów, którzy gotowi byli podjąć się trudnych zadań w okresie przemian, nie było wielu – w większości zarządcami byli partyjni nominaci. Czas przestać psioczyć na Balcerowicza, który zrobił co mógł, opracował unikalny plan reform, nie wykształcił jednak managerów, którzy unieśliby na swoich barkach trudy transformacji, ale też podołać temu było niepodobna! To jedna ze spuścizn poprzedniego systemu, z którą, jak pokazują czasy obecne – borykamy się do dziś, bowiem w strukturach zarządzania państwem prawdziwych managerów także nie ma. W każdej dziedzinie należy doceniać ekspercką wiedzę, a słów krytyki kierowanych przez obecnie rządzących pseudospecjalistów, pomijając celowe działanie na rzecz skłócania społeczeństwa, nie można traktować poważnie, bo oprócz dezawuowania tego co robili inni, nie mają wiele do zaoferowania. Nie miejmy też złudzeń – gdyby procesem reform przyszło kierować miłościwie nam panującym obecnie, rezultat byłby tylko gorszy. Największym obciążeniem był, i niestety jest, niski stan świadomości kadr kierowniczych, ciągle przyzwyczajonych do realizowania odgórnych wskazówek. Nie potrafiły one wówczas wziąć na swoje barki odpowiedzialności za kierowane przez siebie zakłady i ich załogi. To obciążenie także dziś staje nam kością w gardle, dlatego twierdzenia o naszej narodowej wyższości , należy włożyć między bajki. Biorąc pod uwagę ostatnie zmiany w edukacji – będzie tylko gorzej. Aż dziw bierze, że w tej kwestii nie korzystamy z najlepszych światowych wzorców. Wygląda na to, że nie musimy, bo wszystko wiemy najlepiej.
Oceniając cały okres przemian w tej części Europy, Polsce udało się zrobić najwięcej, dlatego na szczególną uwagę zasługują właśnie ci, którzy z trudnym okresem potrafili sobie poradzić, pokazując, że sukces był możliwy w każdej dziedzinie. W komentarzu pomijam przykłady bezprawnej grabieży majątku, których było dużo, ale one nie mają nic wspólnego z programem ekonomicznych zmian ustrojowych. Każdy z ówczesnych managerów, jeśli umiał postawić sobie sam zadanie, co należało zrobić aby utrzymać zakład pracy i jego załogę, najczęściej z tym poradził. Niestety wielu poddało się ogólnemu trendowi nicnierobienia, bowiem z braku rezultatów nikt nie rozliczał, bo winni byli inni. Historia lubi się powtarzać – 30 lat temu wszystkiemu złu winien był Balcerowicz, dziś podobnie destruktywną rolę przypisuje się Tuskowi, jednak jak było i jest naprawdę, poddaję pod rozwagę wszystkim. Ale też sugeruję, aby pierwej poczytać sobie wspomnianych uprzednio Polaków – Żydów, którzy wnieśli znaczący wkład w rozwój ekonomii Stanów Zjednoczonych. Szkoda tylko, że nie Polski, ale pozostały po nich znakomite dzieła – zatem czytajmy je – najlepiej ze zrozumieniem!
Ireneusz Łazarski
Absolwent prawa na UG oraz
ekonomii i finansów
Georgetown University,
Washington DC, USA